Król Doliny Krzemowej rozdaje dolary jak cukierki (i nie jest to Elon Musk ani Mark Zuckerberg)

0
856
dolina krzemowa
Masayoshi Sonowi nie można odmówić jednego – biznesowego geniuszu, lecz czy zmienił świat na lepsze, ocenią dopiero przyszłe pokolenia, które na własnej skórze doświadczą skutków technologicznej rewolucji, finansowanej z kieszeni najbogatszego człowieka w Japonii | fot.: Fotolia

Jest Japończykiem koreańskiego pochodzenia, majątku dorobił się na bańce internetowej, a przez jego fundusz venture capital, SoftBank, przepływają miliardy dolarów. Mowa o Masayoshi Son, który pomógł rozwinąć się takim firmom jak Yahoo! czy Uber, a dziś trzęsie Doliną Krzemową, pompując w obiecujące start-upy kwoty, przy których inwestycje konkurencyjnych funduszy są jak średnia polska emerytura.

Masayoshi Son to dziś najpotężniejszy człowiek w Dolinie Krzemowej i najbogatszy obywatel Japonii. Tworzenie swojego imperium Son rozpoczął w czasie, gdy na rynku pojawiły się pierwsze komputery osobiste. Utworzony przez niego SoftBank miał zająć się sprzedażą oprogramowania, jednak już rok po założeniu spółka rozpoczęła równoległą działalność wydawniczą, aby w ciągu kilku następnych lat stać się największym w Japonii dystrybutorem oprogramowania oraz wydawcą prasy komputerowej i organizatorem branżowych targów. W 1994 r. Son wprowadził wycenianą wówczas na 3 mld dolarów spółkę na giełdę, jednak jej prawdziwy rozkwit miał nastąpić wraz z powstaniem tzw. bańki internetowej. W roku 1995 na giełdach całego świata zapanowała prawdziwa euforia, w której centrum znajdowały się spółki z branży informatycznej. Masayoshi Son, jak każdy dalekowzroczny inwestor, dostrzegł ogromny potencjał rodzącej się branży i bezzwłocznie udał się zakupy. Mówi się, że w najgorętszym momencie posiadał on 25 proc. internetu, a jej wartość netto rosła o 10 miliardów tygodniowo. Z tych wszystkich inwestycji najważniejsza była powołana wspólnie z Yahoo! spółka joint venture ze stroną internetową Yahoo! Japan, która szybko stała się najczęściej odwiedzaną domeną w Japonii.

Jeszcze w 2000 r. SoftBank zainwestował 20 mln dolarów w serwis Alibaba. Posunięcie okazało się strzałem w dziesiątkę i pozwoliło spółce przetrwać załamanie rynku. Gdy chińska platforma e-commerce w 2014 roku zadebiutowała na giełdzie, inwestycja zwróciła się nakładem 60 mld dolarów. Niemniej, pęknięcie internetowej bańki z nastaniem nowego milenium dramatycznie uszczupliło wartość SoftBanku – Myślałem, że zbankrutuję – przyznał Son, który u szczytu internetowej hossy przez kilka dni był najbogatszym człowiekiem świata. Nie zdążył jeszcze nacieszyć się nowym statusem, kiedy giełdowe wykresy spowiły się czerwienią. Tylko amerykański indeks NASDAQ Composite w ciągu kilku miesięcy spadł z poziomu 5 do 2 tys. punktów.

Jakoś udało mi się przetrwać – wspomina podczas jednego z wywiadów. – Wtedy powiedziałem: teraz jest czas, żeby wejść na kolejny etap, w którym internet stanie się mobilny – ta deklaracja miała poprzedzić starania Sona o nabycie licencji operatora sieci komórkowej. Gdy okazało się, że japoński rząd nie przydziela jej z hojnością filantropa, zielone światło dostał plan B – zakup sieci Vodafone Japan. Inwestycja została zrealizowana w 2006 r. po tym jak założyciel SoftBank przeszedł samego siebie, przekonując do przedsięwzięcia pożyczkodawców. Jego intuicja  znów okazała się bezbłędna. Powstające z gruzów imperium Sona szybko odzyskało dawną świetność. W Bloomberg Billionaires Index, rankingu 500 najbogatszych ludzi świata, zajmuje on 60. miejsce, a jego majątek wycenia się na 17,1 mld dolarów.

Jabłka i petrodolary

Dwa lata temu, lecąc nad Zatoką Perską, Masayoshi Son nadawał ostatnie szlify prezentacji poświęconej nowemu funduszowi inwestycyjnemu. Przeglądając dokument, zatrzymał się na slajdzie z proponowanym budżetem. Wynosił on 30 mld dolarów. To około 4 razy więcej niż w przypadku największego dotychczas funduszu venture capital. Dysponowałby on większym majątkiem, niż jakikolwiek fundusz private equity w historii, jednak dla japońskiego biznesmena to wciąż wydawało się zbyt mało.

Życie jest zbyt krótkie, by myśleć w małych kategoriach – miał powiedzieć, zmieniając na slajdzie docelową wartość funduszu na 100 mld dolarów. Kilka godzin później, na widok astronomicznej kwoty, znajdujący się w gronie potencjalnych inwestorów menadżerowie z państwowego funduszu na Bliskim Wschodzie parsknęli śmiechem. Son kontynuował prezentację, jak gdyby nic się nie stało. I słusznie, bo należący do SoftBank Vision Found zgromadził niebawem prawie 100 mld dolarów, z czego lwia część pochodzi m.in. od Apple, Foxconn, Qualcomm, Public Investment Fund of Saudi Arabia czy rządu Abu Zabi. Spora część pozyskanych pieniędzy, bo aż 65 mld dolarów, powędrowała już do takich start-upów, jak Uber, GM Cruise czy Slack. W rozmowie z Bloomberg Businessweek Son zapowiedział, że planuje gromadzić po 100 mld dolarów co 2–3 lata i inwestować 50 mld rocznie. Dla porównania, według National Venture Capital Association, w 2016 r. wszystkie amerykańskie fundusze venture capital zainwestowały łącznie 75,3 mld dolarów.

Vision Found odważnie inwestuje w start-upy, charakteryzujące się tym, że w nowatorski sposób rozwiązują realne problemy. Często są to firmy, którym udało się dostrzec potrzebę tam, gdzie inni jej nie widzieli, świadczące znane wszystkim usługi w nowy sposób. Większość z nich łączy jeszcze jedna, znamienna cecha: wykorzystanie sztucznej inteligencji. Dla japońskiego miliardera jest ona niezwykle istotna. Wierzy on, że w przyszłości światem będą zarządzały komputery i poradzą sobie z tym zadaniem dużo lepiej niż ludzie. Każdy projekt, który przybliża nas do tej rzeczywistości, jest dla Masayoshi Son niezwykle istotny – zwraca uwagę Irek Piętowski, konsultant innowacji w firmie DT Makers.

Kiedy po raz pierwszy Son przedstawił swoją wizję przyszłości, prezentacja pękała w szwach od takich perełek, jak wszczepiane do mózgu chipy, klonowane zwierzęta czy ludzie żyjący w intymnych relacjach z robotami. Dla przeciętnego obserwatora świat według twórcy SoftBanku z daleka pachnie ponurą dystopią. Sona to jednak nie zraża. Krytycy zarzucają mu, że patrzy w przyszłość przez różowe okulary. Wszystkie jego dążenia oparte są bowiem na przekonaniu, że roboty uczynią nas szczęśliwszymi i zdrowszymi. Stąd jego zainteresowanie myślącymi maszynami, które graniczy z obsesją. Świadczyć o niej może ostatnia deklaracja multimiliardera, zgodnie z którą planuje on „poświęcić 97% swojego czasu i mózgu na rozwój nauki w obszarze sztucznej inteligencji”.

Idée fixe Sona, mniej lub bardziej subtelnie, przejawia się w większości jego decyzji. – Nadciąga kolejny etap rewolucji informacyjnej. Budowanie biznesów, które ją umożliwią, wymaga bezprecedensowych, długoterminowych inwestycji na wielką skalę – powiedział w jednym z wywiadów. Vision Found ma być katalizatorem tej transformacji, stąd inwestycje funduszu w takie start-upy, jak np. WeWork, który Son miał nazwać swoim „drugim Alibabą”. Na pierwszy rzut oka sprawia on wrażenie typowej firmy oferującej przestrzeń coworkingową, gdy jednak zajrzymy głębiej, okazuje się, że u podstaw rosnącego z prędkością światła biznesu leży zupełnie inna filozofia. Jądrem całego przedsiębiorstwa jest oprogramowanie do zarządzania nieruchomościami obejmujące ponad 300 biur na całym świecie. Dzięki rozmieszczonym z rozmachem czujnikom, każdy krok, zarówno gościa jak i najemcy, podlega rejestracji i analizie. Na razie rozwiązanie wciąż znajduje się w okresie testowym, lecz docelowo ma być zaimplementowane we wszystkich nieruchomościach należących do WeWork. Komputer wyłapuje najdrobniejsze szczegóły, które wykorzystywane są później do optymalizacji wyposażenia, wprowadzania zmian architektonicznych lub podejmowania innych decyzji administracyjnych. W jednym z nowojorskich biur, dzięki czujnikom rozmieszczonych przy samoobsługowych ekspresach do kawy, zauważono, że przy urządzeniach robi się zbyt duża kolejka. W oparciu o dane podjęto decyzję o zatrudnieniu baristy. W podobny sposób odkryto, że mieszczące po 20 osób sale konferencyjne najczęściej okupowane były przez kilkuosobowe grupy. Część z nich postanowiono więc przerobić na pomieszczenia przystosowane do niewielkich spotkań.

Błędem jest traktowanie projektu jako dzieła skończonego i doskonałego, z czego WeWork doskonale zdaje sobie sprawę. Iteracja i wsłuchiwanie się w potrzeby końcowego użytkownika pozwalają na ciągłą optymalizację w świecie, w którym stałe są tylko zmiany. Projektowanie usług metodą Design Thinking opiera się na takich właśnie założeniach uważa Irek Piętowski z DT Makers.

Nowe technologie w WeWork wykorzystywane są nawet do konserwacji przestrzeni biurowej oraz samych budynków. W tym celu firma kupiła oprogramowanie do zarządzania projektami budowlanymi Fieldlens – nie licencję, lecz całą organizację. Za jego pośrednictwem można w każdej chwili zajrzeć do któregokolwiek z pomieszczeń należących do WeWork i z niezwykłą dokładnością przeanalizować jego stan techniczny. Wszystkie te rozwiązania dla przeciętnego śmiertelnika mogą wydawać się imponujące, lecz dla zarządu spółki stanowią tylko niewielki krok w przyszłość, w której wszystkie biurowe przedmioty są również komputerami, porozumiewającymi się ze sobą i autonomicznie podejmującymi decyzje. Dzięki środkom z Vision Found, WeWork stał się największym wynajmującym przestrzenie komercyjne w Nowym Jorku, Waszyngtonie i Londynie. Start-up wszedł również na rynek brazylijski i indyjski.

Propozycje nie do odrzucenia

Ogrom środków, jakimi dysponuje fundusz SoftBanku, i doskonałe wyczucie rynku, wzbudzają szacunek u konkurencji, jednak nic nie przeraża jej tak bardzo, jak rozmach, z jakim Son rozdaje powierzone mu zasoby. Podczas gdy pozostałe fundusze, zgodnie z obowiązującymi dotychczas zasadami, dokonują drobnych, spekulatywnych inwestycji w początkowym stadium rozwoju start-upów, po czym zwiększają swój wkład w kolejnych rundach finansowania, jeśli rozwijają się one zgodnie z założeniami. Taki sposób lokowania kapitału, bezpieczny do granic możliwości, zdaje się być dobry dla przezornych księgowych, lecz nie dla twórcy telekomunikacyjnego imperium, który zjadł zęby na ryzykownych, lecz jakże lukratywnych przedsięwzięciach. Można było się spodziewać, że ze sprytem pokerzysty i duszą wizjonera, Son wywróci Dolinę Krzemową do góry nogami, paraliżując konkurencyjne fundusze venture capital. Strategia Vision Found polega na pompowaniu gigantycznych sum w najlepsze start-upy w różnych kategoriach. Nietrudno się domyślić, że do Masayoshi Son start-upowcy ustawiają się jak w kolejce, jak fani Apple po nowego iPhona. Tyle, że zamiast z najnowszym flagowcem spod znaku nadgryzionego jabłka mogą opuścić posiadłość multimiliardera w kalifornijskim miasteczku Woodside z dealem marzeń – przepustką do sławy i luksusu. Najmniejsze inwestycje Vision Found wynoszą po około 100 mln dolarów, największe liczy się w miliardach. Dla pozostałych inwestorów rozmach, z jakim fundusz SoftBanku finansuje firmy z Doliny Krzemowej, to trudny orzech do zgryzienia. Ciężko im bowiem zgromadzić wystarczający kapitał, by załapać się na najlepsze okazje, a co dopiero – przebić ofertę Sona.

Trudno przebić również jego dalekowzroczność. Podczas gdy firmy prezentują wizje na najbliższe 10 lat, japoński miliarder zapędził się trochę ponad rok 2300. Jego plan zakłada inwestycje w technologie przedłużające i usprawniające życie oraz zwalczające samotność i beznadzieję. W świecie Sona za 300 lat komputery osiągną możliwości ludzkiego mózgu, a ludzie będą żyć po 200 lat, otoczeni przyjaznymi i inteligentnymi maszynami.

Dobrze jest patrzeć daleko w przyszłość, jednak czasem wizja mocnego lidera, jakim bez wątpienia jest Son, może sprawić, że firma stanie się nieczuła na zachodzące w świecie zmiany. Łatwo zabrnąć na manowce i utracić kontakt z rzeczywistością. W ten sposób upadały rynkowe potęgi. Aby przetrwać 300 lat, trzeba wykazać się nadzwyczajną elastycznością – mówi Irek Piętowski.

O tym, że założycielowi Vision Found nie brak kontaktu z rzeczywistością, świadczy pasmo jego biznesowych sukcesów. Nie brakuje mu również aspiracji, by kreować ją poprzez tendencyjne inwestowanie.

– Nie ma nikogo na naszej planecie, kto byłby w lepszej pozycji, aby oddziaływać na kolejną falę technologii, niż Son. Nie są w niej nawet Jeff Bezos, Mark Zuckerberg czy Elon Musk. Może i mają pieniądze, lecz brakuje im jego kombinacji ambicji, wyobraźni i mocnych nerwów. Sieć firm połączona w Vision Fund, jeśli odniesie sukces, przekształci krytyczne elementy gospodarki – pisze Katrina Brooker na łamach amerykańskiego magazynu Fast Company. – Nie będziemy mogli po prostu wyłączyć wspieranych przez Vision Found usług i technologii tak, jak robimy to z komputerami czy smartfonami. W końcu będą one miały własne umysły i myśli – dodaje z wyczuwalną grozą.

Masayoshi Sonowi nie można odmówić jednego – biznesowego geniuszu, lecz czy zmienił świat na lepsze, ocenią dopiero przyszłe pokolenia, które na własnej skórze doświadczą skutków technologicznej rewolucji, finansowanej z kieszeni najbogatszego człowieka w Japonii.


Materiał partnera zewnętrznego